część poprzednia
Lubię duże rzeczy, w szczególności samoloty. Ten mi pasuje, z miejscem-kołyską przede mną więc będę miała wolne ręce kiedy mała pójdzie spać, a i jej wygodnie będzie. Chyba nie bardzo wiem jak dojechać do hotelu, mam zarezerwowany dwuosobowy pokój, mam kartkę z adresem hotelu po chińsku, oby jakoś się udało. Nie znam krzaczków, nie mam jak wytłumaczyć nawet nazwy, a jak na kartce jest jakiś błąd?
Nie wiem na co mam większą ochotę, na sok pomidorowy czy pepsi. Powiedzmy, że na zdrowsze. Zamknę oczy i pomyślę, że mi się uda, że to bezpieczny i przyjazny kraj. Działa. Zaczyna do mnie docierać co zrobiłam, ciekawe czy każdy kto ma bilet w ręce i przed sobą nieznane wsiada w samolot. Kurczę mam mało ubrań, liczyłam na niezłe zakupy. Koło mnie siedzi Chinka tak modnie ubrana. Możemy chwilę pogadać:) Leci z Holandii i pyta ile za bilet dałam. Cała Chinka! Oczywiście z dumą rzucam, że około 500 Euro za bilet plus drobne na dziecko. Nieźle się naszukałam promocji, a ona że za tyle da się czasem w biznes klasie polecieć. No ciekawe, chyba wezmę na nią namiary to będzie mi rezerwować. No tak, pracuje w korporacji jakiejś i często może latać do kraju. Ja też chcę taka pracę! I ciuchy od Prady jak ona.. Kilka rad od niej gdzie mam robić zakupy- zanotowane przez nią po chińsku na kartce. Ha. Też sobie coś ładnego kupię! I taksówkarz mnie tam dowiezie bez kłopotu jak zobaczy od nie krzaczki. Oczywiście przypytałyśmy się nawzajem na okoliczność dzieci i całej rodziny. Standardowo;)
Właśnie przyciemniają światła, będzie dłuższa przerwa w posiłkach, udajemy, ze jest noc. Dziecko, śpij, ja też chcę się zdrzemnąć...Dziękuję... śpi... ciii..
Jakoś leci czas, filmy, jedzenie, picie... Patrzę na wyświetlaną mapę- już tak daleko od domu.... Z samych Helsinek 7400km
Lądowanie na Pudongu. Czekam na wózek Zuzi, ale go nie ma. Trzy mi zaprezentowano, w tym zero mojego! Pokazują mi na migi, że nie mogę tam stać i idę dalej. Mina mi zrzedła, w mózgu migają juany które będę musiała na wózek wydać. I to nie wiem gdzie. Facet za mną biegnie jak w filmie, WOW mój wózek cały zafoliowany, żeby się mu nic nie stało- super! Przez tą folię chyba nie wiedzieli co tam jest. Wybaczam. Odzyskana wygoda! Lalala
Jeszcze tylko walizka.
Rozbita.
Serio.
Na szczęście tylko częściowo z zewnątrz, podszewka trzyma rzeczy w środku. Kurka, kółko też załatwione, jak ją ciągnąć?
Pokazuję walizkę w informacji, no bez przesady, wózek na pokładzie zafoliowany jak nie wiem, a walizką karbonową rzucali między samolotami czy co?! Odsyłają mnie do stanowiska Finnair. Spoko. O Chinka. Spodziewałam się blondynki, która mnie pocieszy.... Jest siódma rano i mam prawo być zmęczona po podróży, no nie? I nie myśleć logicznie. Papiery po chińsku do podpisu?! Zwariuję! Chcę walizkę taką samą i już! Przyszła inna laska i wypełnia wartość, stopień zniszczenia, kseruje bilety itd. Gdzie ona dzwoni? Jest jeszcze jakiś gość z walizkami, to chyba po niego dzwoniła. Przypchał przed sobą ze 20 nowych walizek i mam sobie jedną wybrać. Ale jazda. Tylko ja chcę taką twardą jak mam- jeju nie jarzą. Jednak jarzą: babka mi daje 200 juanów. Udaję obrazę i mam już po chwili 800, ale dalsze negocjacje nie idą. Dobra, ja chcę do hotelu! Dajcie tą kartkę to podpiszę. No i mnie chyba zrobili w ciula, chyba wpisała tam więcej kasy, że mi dała. Nie wiem. Zresztą nie będę narzekać, i tak załatwiłam sprawę. Pół godziny stracone, ale gotówka w łapkach, warto było. Wzięli więcej czy nie? Nieważne. Poradziłam sobie sama z dzieckiem na ręku. No dobra, w wózku;) Sukces!
Ale gdzie jest Maglev?